Konferencja 6
6. Więźniów pocieszać
"Byłem w wiezieniu a przyszliście do mnie" ( Mt.25,36)
 "Najgorszym więzieniem byłoby serce zamknięte i zatwardziałe, a największym złem rozpacz"  Jan Paweł II
" Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga."(2Kor.1,3-4)
Można spokojnie powiedzieć, że każdy chrześcijanin to skazaniec, który został ułaskawiony przez miłosiernego Boga, to więzień, którego ku wolności wyswobodził Chrystus (por. Ga 5,1). Chrześcijaństwo ma bardzo głęboki związek z tymi, którzy przebywają w więzieniu. Wystarczy tylko przypomnieć naszą polską tradycję robienia "ciemnicy" dla Pana Jezusa w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Czymże jest ta "ciemnica", jeśli nie więzieniem, którego zaznał Chrystus? Nasz Odkupiciel umarł ukrzyżowany między dwoma złoczyńcami - więźniami. Więzienia zaznali Apostołowie, poczynając od Szymona Piotra i Pawła, który nawet nazwał się "więźniem Chrystusa Jezusa" (zob. Ef 3,1). Czytając żywoty świętych z pierwszych trzech wieków po Chrystusie, co chwila napotykamy opisy prześladowań, sądów i więzień, których doświadczali chrześcijanie. Do dziś zresztą w takich krajach jak Wietnam, Chiny, Północna Korea czy Sudan sam fakt bycia chrześcijaninem niesie za sobą groźbę uwięzienia i śmierci.                                                                                         My, którzy na codzień może nie mamy kontaktu z więzieniem, przypomnijmy sobie teraz, tę scenę z sądu ostatecznego, opisaną w Ewangelii według świętego Mateusza. Boski Sędzia, zwracając się do usprawiedliwionych wyjaśnia, że są zbawieni: "bo byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie" (Mt 25,36). Nie mówi: "byłem niesprawiedliwie uwięziony, niesłusznie skazany..." - ale nakazuje odnaleźć się w każdym z tych "braci swoich najmniejszych" - także tych w więzieniu; może szczególnie w tych, którzy cierpią z powodu własnego grzechu, nędzy moralnej i zła, które popełnili.                                                            Z całą pewnością więźniów kryminalnych można porównać do zagubionych owiec (por. Łk 15,1-7), które bardzo daleko odeszły od owczarni i bardzo mocno zaplątały się w ciernie zła i niewiary. Są to ludzi, którzy często nie odczuwają swojej winy, a w konsekwencji nie widzą potrzeby pojednania z Bogiem i społeczeństwem. Wielu z nich wychowywało się od dzieciństwa w bardzo trudnych warunkach, pozbawieni byli rodzinnego ciepła. Często wychowywani byli bez religii, a jeżeli nawet w domu rodzinnym zetknęli się z Bogiem, to już dawno zerwali z wiarą, praktykami religijnymi i zatracili poczucie zła. Wielu z nich uważa, że to właśnie oni zostali pokrzywdzeni przez społeczeństwo i często czują w stosunku do niego nienawiść. Dlatego tak trudno jest nieraz przebić się przez ten mur poczucia niesprawiedliwości, kary, krzywdy, odtrącenia, czy braku żalu. Trudno jednak spodziewać się przemiany po człowieku, który przebywa w więzieniu, pełen buntu wobec społeczeństwa, które go skazało na karę więzienia, i pełen agresji, którą hamują jedynie więzienne kraty. Więźniowie nieraz doświadczają odrzucenia ze strony przyjaciół i znajomych, a nawet rodziny. Musimy jednak tu pamiętać, że wielu z tych ludzi odbywa zasłużoną karę w więzieniu                                                                                                                                           Do prawdziwego pocieszenia potrzebna jest przede wszystkim moja obecność. Jestem do dyspozycji, jestem gotów, jestem przy tobie, możesz na mnie liczyć, cokolwiek będzie się działo. Trzeba wykorzystywać możliwości odwiedzin więźniów w więzieniach.  Piękna była milcząca obecność Maryi w "Pasji" Gibsona. Maryja szła za Jezusem po krzyżowej drodze i nie mówiła nic. Nie powiedziała, że będzie dobrze, bo wiedziała, że nie będzie. Nie powiedziała, że da radę, bo widziała, że jest Mu coraz ciężej. Nie podeszła dźwigać krzyża razem z Nim. Nie błagała żołnierzy o litość dla Niego. Ale była, cały czas, konsekwentnie, i cierpiała równie mocno, tak mocno, jak tylko może cierpieć ktoś, kto kocha i nie może pomóc. Jej cień był dla Jezusa pocieszeniem. Z jej cienia Jezus mógł czerpać siłę. Wiedział, że choć cierpiący, nie jest opuszczony. Wiedział, że może na nią liczyć, choć ona jest równie bezradna, jak On. Wielka i piękna jest ta solidarność w miłości i cierpieniu. Wielka i piękna jest świadomość, że ktoś chce dzielić ze mną moje doświadczenia i choćby on był jeszcze słabszy ode mnie, to razem zawsze będziemy silniejsi.                                                              Mamy  pocieszać. Tego pocieszenia mamy też uczyć się od samego Jezusa. Mamy kierować wzrok płaczących, uwięzionych,  poza ziemię, na której jest czarno, ku niebu, w którym czeka Ojciec. Mamy pokazać, że nie kończymy się tutaj. To trochę tak, jak w filmowych trikach - trzeba podnieść człowieka wysoko, wysoko, tak, żeby zobaczył z góry najpierw swój pokój, potem dom, potem miasto, potem ziemię całą. Więźniowi często wydaje się, że nie ma nic poza jego problemem, on patrzy na świat przez pryzmat swojego problemu. Dlatego potrzebna mu ta podróż w górę, żeby wrócić do widzenia w prawdzie: że problem jest, jest wina i kara, ale oprócz niego są jeszcze ludzie obok i jest Bóg, który nie zapomina o nas, choć my o Nim coraz częściej. Czynem miłosierdzia jest przypomnieć więźniom, że życie nie skończyło się z chwilą, gdy pojawiły się zbrodnia i kraty.                                 Mamy więźniów pocieszać: ale nie rozbawiać. Prawdziwa radość może być tylko następstwem, nie przyczyną czegokolwiek. Z bezprzedmiotowego wesela nic dobrego wyrosnąć nie może. Nie pocieszy człowieka najlepszy komik, nie pocieszy komedia. Rozbawią na chwilę, ale smutek wróci, gdy nie będzie powodu do śmiechu. Mamy więźniów pocieszać, to znaczy sprawić, by radość miała na czym wzrastać. W gruncie rzeczy bowiem pocieszać znaczy dawać nadzieję. Jezus, po którego śladach idziemy daje nadzieję każdemu. Umierając na krzyżu mówi wiszącemu obok łotrowi: "Dziś będziesz ze Mną w raju". Nie ma większego powodu do radości. Nie ma bardziej przekonującego i bardziej trwałego motywu, który osusza łzy niż obietnica, że wszystko i tak skończy się niebem. Pomimo tego, że na ziemi nic dobrze już nie będzie. Święty Paweł, zamknięty w więzieniu odczytywał Jezusowe przesłanie i pisał do Filipian: "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia". Potrafił patrzeć ponad murami więzienia. Spotkanie tych ludzi z dobrem, życzliwością, miłością daje im szansę na rozpoczęcie procesu nawrócenia, może pobudzić i ukierunkować przemianę ku dobremu. Dlatego Kościół zawarł w katechizmie wezwanie do nawiedzania tych, którzy są w więzieniu jako uczynek miłosierdzia co do ciała: "więźniów pocieszać".                                               Zdarza się  że pocieszamy tak, jakbyśmy nie chcieli by pocieszenie nadeszło. Chodzi o to, że możemy bardzo, bardzo się starać robić coś, co wydaje nam się pocieszaniem, i nigdy nie doprowadzić do radości czy chociażby spokoju. Działając w pobożnej intencji możemy zaszkodzić. Bo czymże innym, jak nie szkodą, jest zagłuszanie tego bólu, który tkwi w człowieku? Strach jest realny. Płacz jest realny. Cierpienie jest realne. Może i subiektywne, może irracjonalne, ale ostatecznie każdy przeżywa je sam, sam ich doświadcza i on jeden wie, co naprawdę boli, a co sobie tylko wymyślił. Może nowoczesny dżentelmen udawać, że nie widzi łez kobiety i tłumaczyć to sobie jej histerią. Ale czy nie jest tak, że w obliczu łez staje się bezradny, więc na wszelki wypadek atakuje? Każde łzy trzeba przeżyć do końca. Każdy strach trzeba przeżyć do końca. Pocieszać nie szkodząc oznacza nie tamować przepływu smutku i łez, bo zatrzymane zerwą tamę za jakiś czas, i wtedy będzie jeszcze trudniej. Zagłuszony strach wróci. Zlekceważone łzy wrócą, choć dziś policzki płaczącego są suche. Są świadectwem bezsilności, wołaniem o pomoc - a z tym nie można poradzić sobie pojedynczo.
Pocieszanie polega też  na zadawaniu odpowiednich pytań. Właśnie na zadawaniu pytań, nie na głaskaniu po głowie i recytowaniu formułek przewidzianych na tę okazję. Przedziwne rzeczy dzieją się z człowiekiem, któremu ktoś pozwoli zwyczajnie mówić. Najpierw jedno słowo, dwa, trzy zdania, i już zaczyna płynąć opowieść, w której znaleźć można wszystko - gniew, żal, początki smutku i złości, wszystko, co do tej pory bolało i nie było nazwane po imieniu. A Bóg tak stworzył człowieka, że ten bierze w posiadanie dopiero to, czemu nadaje imię. Dopiero to co nazwane staje się możliwe do opanowania, dopiero to przestaje być groźne. Tak było ze stworzeniami na początku świata i tak jest do dziś z całym ludzkim życiem. Kiedy głośno nazywamy swoje winy, są nam odpuszczone. Kiedy zaczynamy opowiadać swój smutek, on od nas odchodzi. Potrzebujemy uporządkowania. Potrzebujemy nazwania. Potrzebujemy powiedzieć, żeby siebie usłyszeć, spojrzeć przez chwilę z boku, czasem nawet zauważyć, że to, co opowiadam, jednak jest trochę głupie! Opowieść buduje człowieka. Opowieść, którą płaczący stwarza, pomaga mu pozbyć się płaczu. Chrześcijanin powinien wysłuchiwać opowieści płaczącego świata. Nie mówić: "nie płacz", ale pytać: "dlaczego płaczesz?" Ma otrzeć każdą łzę - sprawiając, że ciężar staje się lżejszy, a nie podając przeciwbólowe środki. Chrześcijanin pocieszając więźnia, ma reagować nie tylko  na skutki, ale szukać przyczyn, prowokować porządkowanie człowieka w jego wnętrzu. Trudna to sztuka, a my przywykliśmy do podawania chusteczek higienicznych. I chusteczki zawsze mamy w kieszeni, ale czas na to, żeby usiąść i porozmawiać, usiąść i posłuchać - już niekoniecznie. Gdyby jednak zapytać, co byś wolał: żeby najbliższy przyjaciel podał pachnącą chustkę i odszedł, tak, żebyś z czystym nosem był sam? A może lepiej byłoby ciągnąc od czasu do czasu nosem siedzieć i wypłakiwać się w rękaw kogoś, kto rozumie? Cokolwiek chcecie, by ludzie wam czynili, wy im czyńcie. Złota zasada. Także pocieszania.                                                                                                                                                    Skuteczność pocieszania zależy od chęci pocieszenia i od chęci bycia pocieszonym - bo jeśli ktoś lubi płakać i robić z siebie męczennika za grzechy ludzkości, to i święty żaden mu nie pomoże. Ale ta skuteczność zależy też od drobnych gestów miłości, które idą w ślad za słowami pocieszenia. Żadne słowa bez miłości nie pomogą. Każde słowa bez drobnych gestów będą mniej prawdziwe.                                                                                                                                                                                                                                                         Na zakończenie wysłuchajmy świadectwa samych osadzonych:                                        "Dzień, kiedy ktoś mnie odwiedza, to święto" - mówi Robert. Powtarzają to inni aresztanci:  "Kiedy nikt nie przychodzi, to tragedia" - przyznaje Piotr, a Arek dodaje: "A jak się dostanie list, taki głupi kawałek papieru, to czasem trzy miesiące się go czyta, dzień w dzień".

Jestem uwięziona  (Modlitwa pewnej kobiety w więzieniu.)
Panie, nie tylko zamknięte na klucz
i zaryglowane drzwi
trzymają mnie na uwięzi,
lecz także moja przeszłość i moja wina -
nie tylko kraty i mury więżą mnie w więzieniu,
lecz także moje problemy i lęki.
Jestem uwięziona, nie tylko w mojej celi,
lecz także w samej sobie.
Sama jestem dla siebie więzieniem,
moim własnym więzieniem.
Tylko Ty, Panie wiesz,
jak bardzo tęsknię za tym,
aby wyzwolić się z samej siebie,
pozbyć się moich lęków i problemów,
mojej przeszłości i winy.
Panie, sama nie mogę się wyzwolić,
tylko Ty możesz uwolnić mnie z moich kajdan.                                                                   

Moją misją jest budzić w ludziach - zwłaszcza w ludziach, którzy tego najbardziej potrzebują - pamięć o tym, że zostali stworzeni na obraz Boży. Moją misją jest głosić ludziom, nawet największym grzesznikom, że Bóg jest bogaty w miłosierdzie i że Jezus Chrystus najwięcej serca okazywał celnikom i jawnogrzesznicom. Jak dobrze wiemy, w odpowiedzi na miłość Jezusa celnicy i jawnogrzesznice zawierzali Mu samych siebie i odnajdywali nadzieję, nawet jeśli przedtem byli ogarnięci rozpaczą.  JPII - z homilii do więźniów.

 


[ Informacje |słowo | multimedia | księga gości | forum | historia WPP | historia17-tek | regulamin | opis grup ]
[ konferencje | rozważania | foto | filmy | dzwięki | linki | baza adresów e-mail | kontakt ]
© MichałBedyński
Strona istnieje od lipca 2002 wywoływano nas już [an error occurred while processing this directive] razy