Konferencja 5
5. Podróżnych w dom przyjąć
Do człowieka pewnego przyszedł anioł.
Był bardzo zmęczony, nie miał skrzydeł,
A jego stopy były czarne od kurzu.
Człowiek ów umył stopy anioła,
Ale, jak przystało na gościnnego gospodarza,
Nie spytał niebieskiego przybysza,
Dlaczego nie posiada skrzydeł.
Roman
 Brandstaetter.
"Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie" (Mt 25,35)
"Przyszedł do swoje j własności, lecz swoi Go nie przyjęli". (J1 11),
"Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż niebyło dla nich miejsca w gospodzie" .( Łk. 2,7).
Nasze rozważanie zacznijmy  od Abrahama.
"Jahwe ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia". Namiot był domem dla narodu nomadów, wędrowców prowadzonych przez Pana do Ziemi Obiecanej. Kiepski to był dom, tymczasowy, ale jednak dom. Chronił przed słońcem i przed nocą, pozwalał czuć się bezpiecznie. A przecież to jest w domu najważniejsze. "Abraham spojrzawszy dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich podążył od wejścia do namiotu na ich spotkanie. Oddał im pokłon do ziemi i zaprosił do siebie.  Goście usiedli, a Abraham kazał Sarze upiec podpłomyki z najczystszej mąki, sam zabił i przyrządził najtłustsze cielę, przyniósł też twaróg i mleko. A kiedy jedli, stał obok, na znak szacunku wobec gości. Goście nie mieli skrzydeł, wyglądali jak ludzie - może lekko przyprószeni pyłem drogi, może zmęczeni. Dopiero, kiedy się najedli, odsłonili rąbek tajemnicy - powiedzieli Sarze, że za rok będzie tulić swojego syna. Było to tak dziwne i nieprawdopodobne, że Sara aż się roześmiała - bo, jak notuje Księga, "Abraham i Sara byli w bardzo podeszłym wieku. Goście mieli rację, rok później w namiocie mieszkał już chłopiec nazwany "synem śmiechu"- Izaak. Przepiękna ikona Rublowa każe nam stanąć oko w oko z gośćmi Abrahama. Na tej ikonie goście mają skrzydła i aureole. Gdyby tacy przyszli do Abrahama, żadna byłaby jego zasługa w ich ugoszczeniu. Ale Księga Rodzaju notuje wyraźnie: przyszli ludzie. A Rublow, modląc się przy pisaniu ikony pokazał dużo więcej, niż zobaczył i mógł zrozumieć Abraham. Ikona nie nosi przecież tytułu "Aniołowie u Abrahama", ale "Trójca Święta". Zwróćmy tu uwagę na stół łączący postaci - stół, dzięki któremu przestrzeń staje się domem. I nie jest ważne, czy w tej chwili zobaczymy aniołów czy Trójcę, czy Jezusa przy Ostatniej Wieczerzy - ważne, byśmy zobaczyli, że to, co łączy postaci, to dom. Dom, czyli przestrzeń bezpieczna i wypełniona miłością, która chce się sobą dzielić. Ikona może być nauką.  Ikony nie można oglądać, w ikonie trzeba uczestniczyć. Przez prosty zabieg malarski stajemy się uczestnikami wydarzenia, siadamy przy stole. Zostajemy zaproszeni do domu i postawieni przed odpowiedzią na pytanie: kim ja tu jestem? Gospodarzem? Gościem? Przechodniem? Odpowiedź, jakiej udzielę, zależy od mojego zaangażowania w miłość, która łączy pozostałych. Jeśli nie zaangażuję się w ich miłość, na zawsze pozostanę obcy. Dom jest tam, gdzie kochają. Dom jest tam, gdzie ja kocham. W prawdziwym Domu, do którego dążymy, w Domu pokazanym przez Rublowa Trójca jest miłością. Bóg jest miłością.
Staropolskie przysłowie mówi: "Gość w domu, Bóg w domu". Wejście gościa było świętem. Gospodarz przerywał pracę, poświęcał swój czas, a na stole kładł, co miał najlepszego, wspólnie przeżywając radość spotkania. Człowiek mający otwarte serce dla gościa, miał również otwarte dla Boga. Oczywiście nie każdy człowiek zasługuje na godne przyjęcie. Może się zdarzyć, zwłaszcza gdy niszczy nasz pokój, wnosi niezgodę, rozpija męża lub syna, że trzeba go wyrzucić za drzwi. O tym decyduje roztropność. Niemniej zawsze są ludzie, których warto przyjąć, warto poświęcić dla nich czas, otworzyć dla nich serce. I o to właśnie chodzi. Dziś coraz częściej spotykamy się z sytuacją, w której jedynym gestem gospodarza jest wskazanie gościowi krzesła, bo cała rodzina jest zajęta oglądaniem telewizora. Gość przyszedł nie w porę, przeszkadza, jest intruzem. Czekają, kiedy wyjdzie. Bóg zapuka i też zostawimy Go w kącie, by czekał, bo mamy pilne zajęcia. Zaczeka, a kiedyś powie, że przyszedł z błogosławieństwem, ale nie mógł go zostawić, bo nikt nie miał czasu odebrać. Dziś trzeba zapytać siebie, ile zostało z tego pięknego prawa: "Gość w domu, Bóg w domu".
Prawdziwy dom jest tam gdzie jest miłość. Tam, gdzie nie ma miłości, ludzie nie budują Domu, tylko ze sobą mieszkają. Tam, gdzie nie ma miłości, ludzie nie spotykają się przy stole, tylko zjadają cokolwiek. Tam, gdzie nie ma miłości, stare fotografie nie są pamiątkami, tylko gadżetem ustawionym, żeby było ładnie. Dom jest tam, gdzie są ludzie, których kocham. Dlatego można nie mieć gdzie mieszkać, można trzymać swoje książki w kartonach i jadać codziennie w innej knajpie, a mieć Dom. Jezus nie miał swojego mieszkania. Lisy mają nory, a Syn Człowieczy nie ma gdzie skłonić głowy - mówił. Jezus jest wręcz spragniony naszej ludzkiej gościnności. Tak bowiem mówi w Apokalipsie św. Jana: "Oto stoję u drzwi i kołaczę. Jeżeli kto posłyszy  mój głos i otworzy drzwi, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał". W dniu sądu ostatecznego Jezus sam powie do zbawionych: "Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie" (Mt 25,35). To tak lakoniczne stwierdzenie jest kolejnym - dodajmy: ściśle teologicznym - określeniem każdego aktu ludzkiej gościnności; jest to wyraz naszej wiary w obecność Chrystusa przyjmującego postać osoby korzystającej z naszej gościnności. Osoby te to jakby wysłannicy Chrystusa, który sam zresztą oświadcza: "Kto przyjmuje tego, którego Ja poślę, przyjmuje Mnie samego. Kto zaś Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał" (J 13,20). Przez trzy lata swojej publicznej działalności chodził od miasta do miasta, od wsi do wsi, czasem zatrzymywał się na pustyniach, niby bezdomny - a jednak miał Dom. Miał swoje miejsce, gdzie czekał Ktoś, kto kocha - Dom Ojca. Jezus zawsze był gotów przyjąć do swojego Domu podróżnych, ludzi na wygnaniu, wiecznych pielgrzymów na ziemi. I naprawdę zależało mu na obecności człowieka w Domu Ojca - bo pokazywał i wyjaśniał drogę, bo oddał siebie na ofiarę, byśmy tylko ostatecznie mogli z Nim zamieszkać i dzielić się miłością Boga w Trójcy  Świętej.
Dzielenie się miłością jest najważniejsze gdy mówimy o przyjmowaniu podróżnych. Jeśli zatrzymamy się jedynie na tym, że trzeba nakarmić, trzeba posłać łóżko i pozwolić umyć się przybyszowi w ciepłej wodzie, będziemy jak ewangeliczna Marta. Jezus Marty nie potępił ani jej nie wyśmiał, Jezus nawet nie odrzucił jej przyziemnych darów, bo przecież one też były Mu potrzebne. Jednak przyjmując gościnę ucieszył się Marią i jej zasłuchaniem, bo to właśnie ta siostra przyjęła go całego. To Maria była lepszym gospodarzem domu. Maria zauważyła, że gość nie tylko wymaga, ale też sam daje. Usiadła u stóp człowieka i słuchała człowieka, a dzięki temu nawiedził ją Bóg. Marta prawdopodobnie byłaby całkiem niezłym hotelarzem. Ale my nie słyszymy: "otworzyć hotele dla podróżnych", ale "podróżnych w dom przyjąć". Hotel od domu różni się miłością właśnie. W hotelu jest czysto, zawsze posprzątane, anonimowy pokojowy przyniesie śniadanie do łóżka - tylko pogadać nie ma z kim i za całe towarzystwo wystarczyć musi wielki telewizor z setką kanałów. W domu czasem znajdzie się kurz na książkach i podłoga też nie zawsze lśni, do jedzenia zdarzy się chleb z margaryną zamiast kawioru - ale w domu czekają ludzie, którzy słuchają. Którzy chcą słuchać. Zanim otworzymy dom dla podróżnych, musimy mieć dom. Musimy zbudować dom, ten najważniejszy - w sobie. Nauczyć się gotowości słuchania każdego człowieka. Zrozumieć, że ten, kto do mnie przychodzi, może mnie czegoś nauczyć, nauczyć patrzeć na człowieka jako na wartość, a nie zagrożenie.
Budowania domu uczy nas rodzina. To rodzina jest miejscem, w którym możemy czuć się bezpieczni, w którym możemy do końca być sobą, w którym nasza inność jest szanowana i przyjmowana. To miejsce, w którym jesteśmy kochani nie za to, jacy jesteśmy, ale pomimo tego, jakimi zdarza nam się niekiedy być. Tak, jak każdy członek rodziny jest jej niepowtarzalną częścią, tak samo niepowtarzalną częścią powinien być gość. Ten, kto przyjmuje człowieka pod swój dach ma świadomość, że oto w tej chwili jego dom się zmienia. To nie jest tylko kwestia jednego talerza więcej na stole, ale też sprawa doświadczeń, radości i krzywd, jakie były czy są udziałem gościa. Gość staje się częścią domu, który już nigdy nie będzie taki, jak przedtem. Kiedy gość odejdzie, my zostaniemy bogatsi o doświadczenie spotkania. A jeśli my jesteśmy bogatsi, bogatsza jest cała rodzina, cały dom. Wiedzą o tym dobrze ci, którzy mają dzieci. Dziecko też jest gościem w domu. Dane od Pana Boga na wychowanie, jest w rodzinie kilkanaście lat i odchodzi. Ale dom po jego odejściu jest inny, i on sam też jest inny. Rodzice od dziecka uczą się tak samo dużo. Gospodarz i gość uczą się od siebie tak samo dużo: jedni i drudzy wiele dają i wiele w zamian otrzymują. Rodzicom najłatwiej zrozumieć, jak wiele wysiłku wymaga przekonywanie się z dnia na dzień, że moje dziecko myśli inaczej, niż ja, reaguje inaczej, niż ja, czuje inaczej. I rodzicom najłatwiej zrozumieć, że owo "inaczej" wcale nie jest powodem do odrzucenia dziecka. Gdybyśmy umieli przyjmować gościa tak samo, jak przyjmujemy w swoim domu dziecko... Taki chyba byłby ideał chrześcijańskiego goszczenia. Cierpliwie i z pokorą, z szacunkiem dla inności ale i z miłością, która wymaga, która nie mówi: "rób, co chcesz". Nietrudno dosłuchać się w "rób co chcesz" dalszego ciągu: "bo mnie to nie obchodzi, nie zależy mi na tobie" - a na gościu, tak jak na dziecku, ma nam zależeć, mamy się troszczyć o jego dobro. Idąc po śladach Jezusa zobaczyć mamy Jego przyjmowanie w dom: od Trzech Króli i pasterzy, pierwszych Jego gości, aż po świętych, którzy doświadczają wiecznej gościny. Jezus żadnemu z nich nie powiedział: "rób, co chcesz" - Jemu zależało, żeby nie zabłądzili po drodze. Pasterze i Mędrcy dostali Gwiazdę, my - Dobrą Nowinę. Wszystko po to, żeby dać się ugościć Jezusowi i innym dawać gościnę, by stwarzać światu wartość Domu.
            Bądźmy gościnni szczególnie teraz, gdy osobiste kontakty międzyludzkie zastępuje się coraz częściej tak zwanymi SMS-ami lub telefonami, które większość ludzi - nie tylko dorosłych zresztą - ma przy sobie prawie przez całą dobę. W tej sytuacji niejeden tłumaczy: już powiedzieliśmy sobie wszystko przez telefon, po co mamy się jeszcze spotykać? I tak znika z naszego życia cnota gościnności, która polega nie tylko na mówieniu, lecz także na czynnym okazywaniu sobie życzliwości będącej przecież pewną formą miłości. Pierwsi chrześcijanie bardzo sobie cenili cnotę gościnności. Św. Paweł zwraca się najpierw do wszystkich wyznawców Jezusa z taką oto zachętą: "Bądźcie gościnni dla tych, którzy do was przyjdą" (Rz 12,13). Przychodzący nie są tu dzieleni na Izraelitów i pogan. Gościnnym trzeba być dla każdego, który do nas przychodzi.
Jako pielgrzym to ja teraz jestem gościem. Bycie gościem bywa czasem jeszcze trudniejsze, niż bycie gospodarzem. Niełatwo jest zapukać do cudzych drzwi i prosić o pomoc. Niełatwo jest zaakceptować napotkane warunki. Niełatwo jest rozmawiać z obcymi ludźmi. I trzeba trochę wysiłku, żeby szybko zrozumieć i przyjąć panujące w domu zasady, i nie urazić gospodarzy swoją nieuwagą. Sztuka jest przyjmować gości, ale i sztuka jest dać się ugościć. Można mieć dobre chęci, ale one nie wystarczą. Może gość wymyślić sobie, że w imię troski o kieszeń gospodarza zje niewiele albo prawie nic - nie weźmie jednak pod uwagę tego, że jedzenie już ustawione na stole i tak się za dwa dni zepsuje i wyląduje na śmietniku, a pani domu całe przedpołudnie spędziła w kuchni, starając się o jak najdelikatniejsze smaki dla gościa. I zamiast grzeczności - będzie tylko przykrość i żal. Można w imię bycia mało uciążliwym zamknąć się w udostępnionym pokoju i cieszyć się samotnością - pytanie tylko, czy gospodarz oczekiwał gościa mało uciążliwego, czy może ma dzieci, które od tygodni czekały na przyjście pielgrzymów i teraz siedzą zdezorientowane pod twoimi zamkniętymi drzwiami? Trudno jest być gospodarzem i trudno jest być gościem. Trzeba umieć uszanować i gościnność, i prywatność. Trzeba mieć świadomość, że wchodząc do domu, wchodzimy do czyjegoś serca, do miejsca, w którym jest bezpiecznie - i być tam w sposób, który nikomu nie zagrozi. Jezus uczy nas jednego i drugiego. Pokazuje, jak przyjmować i jak dawać siebie. A kiedy idziemy po Jego śladach warto mieć w oczach obraz anioła, który przyszedł do Abrahama. I przyjmować każdego, jakby był Bożym aniołem, i wchodzić do domu jak anioł, przysłany przez Pana po to, by miłość mogła wzrastać. I jak Boży anioł przynosić miłość Domu, dawać świadectwo miłości, która dzieli się sobą.

 


[ Informacje |słowo | multimedia | księga gości | forum | historia WPP | historia17-tek | regulamin | opis grup ]
[ konferencje | rozważania | foto | filmy | dzwięki | linki | baza adresów e-mail | kontakt ]
© MichałBedyński
Strona istnieje od lipca 2002 wywoływano nas już [an error occurred while processing this directive] razy